Najpierw zaczyna puchnąć twarz. Większości z nich nie da się już uratować. Setki, tysiące dzieci umiera.
Mam wasze zdjęcie, kocham was, zaśpiewam wam przy naszym pierwszym spotkaniu. Dziękuję bardzo za przysłanie mi waszego zdjęcia, na które często patrzę razem z moją babcią i moją siostrą Olivią. Mieszkamy na wsi, blisko jeziora Cyahoma, gdzie pływają ryby, latają małe ptaszki i znajdujemy inne małe zwierzątka - tak pisała mała afrykańska dziewczynka do swoich adopcyjnych rodziców w Polsce.
Julek i Linda
Tadeusz Makulski swoje pierwsze dziecko zaadoptował dziesięć lat temu. To wtedy po raz pierwszy spotkał się z uczestnikami ruchu Maitri, który organizował Adopcje Serca.
- To był 1997 rok - wspomina. - W kościele dostałem ulotkę. Odleżała swoje w szufladzie, zanim przypomniałem sobie o niej. Zgłosiłem się. Za jakiś czas przysłano mi kartotekę dziewczyny, która została objęta adopcją. Wpłacałem regularnie pieniądze, ale nie miałem z nią jakiegokolwiek kontaktu. Wówczas uznawałem, że to wszystko, co mogę zrobić dla tego dziecka.
W 2003 roku, pracując już jako wolontariusz ruchu Maitri, Tadeusz, wraz z rodziną, bardziej świadomie, podjął się Adopcji Serca kolejnej dwójki sierot.
Julek ma 11 lat, jego matka zmarła na AIDS. Chłopiec jest nosicielem wirusa. Linda chodzi już do pierwszej klasy szkoły średniej, bardzo dobrze się uczy. Są rodzeństwem, żyją na wschodzie Kongo nad jeziorem Nord Kivu, w Goma - mieście zniszczonym przez lawę wulkaniczną w 2003 roku.
Pan z fotografii
Kiedy Tadeusz pojechał do Gomy nie myślał o tym, że zobaczy swoje dzieci. Zajmował się sprawami biura.
- Któregoś dnia podeszła do mnie jedna z tamtejszych opiekunek i powiedziała, że kiedy byłem tutaj kilka dni temu, jeden z chłopców rozpoznał mnie na zdjęciu.
Pojechałem do niego do szkoły. Klasa akurat kończyła lekcje. Natychmiast obstąpił mnie tłum dzieci. Zamieniłem z moimi dziećmi tylko parę słów. Człowiek w takiej sytuacji nie bardzo wie, jak się zachować. Dzieci mówiły w języku suahili, ich opiekunka tłumaczyła na język francuski, a misjonarz z francuskiego na polski. I tak mniej więcej wyglądała nasza rozmowa.
Po powrocie do Polski Tadeusz dostał list od Julka. Chłopiec napisał, że bardzo cieszy się, że ma tatę, bo swojego nigdy nie widział. Cieszy się, że jego tata jest... olbrzymem.
Ja i mój Józek
Zbigniew Ostrowski jako jedyny miał możliwość poznać dziecko w momencie adopcji.
Ma 45 lat. Prowadzi niewielką firmę budowlaną. Ma żonę i szesnastoletnią córkę. I jest adopcyjnym ojcem Józka. 8 lutego tego roku Zbigniew przebywał w Ruhango - rwandyskiej wiosce, jako wolontariusz ruchu Maitri.
- O programie Adopcji Serca słyszałem już wcześniej. Nigdy jednak nie zdecydowałem się na wzięcie na siebie długotrwałego obowiązku. Wszyscy na co dzień słyszymy o głodzie w Afryce, o milionach sierot. Rzeczywistość jest naprawdę przerażająca i wykraczająca poza możliwości wyobraźni człowieka mieszkającego w Europie. Zwykły człowiek jak ja, patrząc na gehennę ludzi tam żyjących, pozbawionych najoczywistszych dla nas rzeczy, patrząc z bliska na wręcz heroiczną walkę o życie dzieci toczoną dzień po dniu przez misjonarki i misjonarzy, nie może odwrócić się od udzielenia pomocy któremuś z nich. I nie jest to kwestia jakiejś ponadnormatywnej wrażliwości. Jestem przekonany, że większość ludzi mogących zobaczyć z bliska to co ja, zrobiłaby tak samo.
Józio (Joseph) ma osiem lat. Jego historia jest podobna do historii wielu innych dzieci. Ma tylko ojca, to starszy umierający człowiek. Żyli na ulicy. Ojciec Józka czując, że umiera, prosił Siostry o znalezienie rodziców Adopcji Serca. Po jego śmierci nikt nie zainteresowałby się losem chłopaka. Takich dzieci w Afryce są miliony. Nie mają absolutnie nic. Domu, łóżka, butów, może jakiś jeden łachman na sobie. Józio chodzi do szkoły.
- Wysłałem do niego list, czekam na odpowiedź - przyznaje pan Zbigniew, adopcyjny tata Josepha.
To trwa czasami długo, ale dzieci bardzo czekają na takie listy. Można je pisać po polsku. Maitri tłumaczy na francuski i przesyła dalej.
Na misji w Kamerunie
Parafia Mbang. Tutaj, w jednym z ośrodków ruchu Maitri, Siostry pełnią swoją posługę. To kameruńska dżungla. Tamte warunki życia są skrajnie trudne lub, jak mówi siostra, "prawdziwie misyjne": życie przy lampach naftowych, brak bieżącej wody, skrajna nędza mieszkańców, niedostatek środków na działalność misji. Z tym na co dzień borykają się Siostry. Prowadzą we własnym zakresie Adopcję Serca obejmującą około 50 dzieci wspieranych przez polskie rodziny.
Rwanda
Zgromadzenie Sióstr od Aniołów podjęło misje w Rwandzie ponad 20 lat temu. Prowadzą Ośrodek Zdrowia oraz funkcjonujące przy nim: ośrodek dożywiania, pracownię haftu, kroju i szycia. Organizują też pomoc dla sierot przebywających w rodzinach zastępczych. Ale to nie wystarcza...
Jest wielu chorych, którym nie mogą pomóc. Brakuje sprzętu i lekarzy.
Kolejna - parafia Kabuga.
- Praca tam to wiele radości, ale i cierpienia - mówią misjonarze.
Utworzona 1 czerwca 2003 roku. Kabuga jest oddalona od stolicy kraju, Kigali, o 20 kilometrów.
- Warunki tutaj, są wprost doskonałe w porównaniu z innymi parafiami. Mamy wodę, choć rzadko, prąd, no i dobre drogi. Na terenie parafii mieszka ponad 33 tysiące ludzi. Do obsługi parafii jest nas trzech - dwóch księży i diakon. Polak, Kongijczyk i Rwandyjczyk - opowiada ks. Antoni Myjak, który od wielu lat żyje na misji.
Parafia jest typowym zlepkiem ludzi. Przyszli tutaj po wojnie w roku 1994, i to niemal ze wszystkich stron: z Kongo, Burundi, Tanzanii, Ugandy, z innych części Rwandy. Borykają się z wieloma problemami.
- Ludzie tutaj są biedni, nie mają za co wykształcić swoich dzieci - relacjonuje ks. Antoni Myjak. - Nie mają też pieniędzy na leczenie. Większość dzieciaków nie chodzi do szkoły. Ze względu na wojnę wiele z nich rozpoczęło szkołę z dużym opóźnieniem. Są tam osoby, które mają po 25 lat, a jeszcze uczą się w szkole średniej.
Adopcja Serca to moralne zobowiązanie do indywidualnego lub zbiorowego patronatu nad sierotą lub ubogim, głodującym dzieckiem w Trzecim Świecie (głównie w Afryce Środkowej).
Aby objąć patronatem konkretne dziecko w szkole podstawowej, średniej lub w szkole życia, należy przysłać na adres Ruchu Maitri wypełnioną deklarację przystąpienia do wybranego programu. Po otrzymaniu kwoty odpowiadającej 3 miesięcznej opłacie dla danego programu pomocy dziecko jest przypisywane do ofiarodawcy. Środki przekazywane są przez polskich misjonarzy bezpośrednio do dzieci lub ich opiekunów.
Można również wspierać wyłącznie anonimowe dzieci w ośrodkach dożywiania wpłacając dowolne kwoty.
Pomoc ma cztery formy:
- Szkoła Podstawowa - miesięczna wpłata rodzica adopcyjnego to równowartość 15 USD + 3 zł (koszty administracyjne),
- Szkoła Średnia - miesięczna wpłata rodzica adopcyjnego to równowartość 21 USD + 3 zł (koszty administracyjne),
- Szkoła Życia - miesięczna wpłata rodzica adopcyjnego to równowartość 17 USD + 3 zł (koszty administracyjne),
- Dożywianie - dowolne jednorazowe wpłaty na anonimowe dziecko.
( http://pomorska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20070608/REPORTAZ/70607021)
szczegóły jak u organizatora pomocy http://www.maitri.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=85&Itemid=59
jak inaczej można pomóc tym młodym ludziom http://www.pomocglodnym.pl
Wielki biały tata
Najpierw zaczyna puchnąć twarz. Większości z nich nie da się już uratować. Setki, tysiące dzieci umiera.
Mam wasze zdjęcie, kocham was, zaśpiewam wam przy naszym pierwszym spotkaniu. Dziękuję bardzo za przysłanie mi waszego zdjęcia, na które często patrzę razem z moją babcią i moją siostrą Olivią. Mieszkamy na wsi, blisko jeziora Cyahoma, gdzie pływają ryby, latają małe ptaszki i znajdujemy inne małe zwierzątka - tak pisała mała afrykańska dziewczynka do swoich adopcyjnych rodziców w Polsce.
Julek i Linda
Tadeusz Makulski swoje pierwsze dziecko zaadoptował dziesięć lat temu. To wtedy po raz pierwszy spotkał się z uczestnikami ruchu Maitri, który organizował Adopcje Serca.
- To był 1997 rok - wspomina. - W kościele dostałem ulotkę. Odleżała swoje w szufladzie, zanim przypomniałem sobie o niej. Zgłosiłem się. Za jakiś czas przysłano mi kartotekę dziewczyny, która została objęta adopcją. Wpłacałem regularnie pieniądze, ale nie miałem z nią jakiegokolwiek kontaktu. Wówczas uznawałem, że to wszystko, co mogę zrobić dla tego dziecka.
W 2003 roku, pracując już jako wolontariusz ruchu Maitri, Tadeusz, wraz z rodziną, bardziej świadomie, podjął się Adopcji Serca kolejnej dwójki sierot.
Julek ma 11 lat, jego matka zmarła na AIDS. Chłopiec jest nosicielem wirusa. Linda chodzi już do pierwszej klasy szkoły średniej, bardzo dobrze się uczy. Są rodzeństwem, żyją na wschodzie Kongo nad jeziorem Nord Kivu, w Goma - mieście zniszczonym przez lawę wulkaniczną w 2003 roku.
Pan z fotografii
Kiedy Tadeusz pojechał do Gomy nie myślał o tym, że zobaczy swoje dzieci. Zajmował się sprawami biura.
- Któregoś dnia podeszła do mnie jedna z tamtejszych opiekunek i powiedziała, że kiedy byłem tutaj kilka dni temu, jeden z chłopców rozpoznał mnie na zdjęciu.
Pojechałem do niego do szkoły. Klasa akurat kończyła lekcje. Natychmiast obstąpił mnie tłum dzieci. Zamieniłem z moimi dziećmi tylko parę słów. Człowiek w takiej sytuacji nie bardzo wie, jak się zachować. Dzieci mówiły w języku suahili, ich opiekunka tłumaczyła na język francuski, a misjonarz z francuskiego na polski. I tak mniej więcej wyglądała nasza rozmowa.
Po powrocie do Polski Tadeusz dostał list od Julka. Chłopiec napisał, że bardzo cieszy się, że ma tatę, bo swojego nigdy nie widział. Cieszy się, że jego tata jest... olbrzymem.
Ja i mój Józek
Zbigniew Ostrowski jako jedyny miał możliwość poznać dziecko w momencie adopcji.
Ma 45 lat. Prowadzi niewielką firmę budowlaną. Ma żonę i szesnastoletnią córkę. I jest adopcyjnym ojcem Józka. 8 lutego tego roku Zbigniew przebywał w Ruhango - rwandyskiej wiosce, jako wolontariusz ruchu Maitri.
- O programie Adopcji Serca słyszałem już wcześniej. Nigdy jednak nie zdecydowałem się na wzięcie na siebie długotrwałego obowiązku. Wszyscy na co dzień słyszymy o głodzie w Afryce, o milionach sierot. Rzeczywistość jest naprawdę przerażająca i wykraczająca poza możliwości wyobraźni człowieka mieszkającego w Europie. Zwykły człowiek jak ja, patrząc na gehennę ludzi tam żyjących, pozbawionych najoczywistszych dla nas rzeczy, patrząc z bliska na wręcz heroiczną walkę o życie dzieci toczoną dzień po dniu przez misjonarki i misjonarzy, nie może odwrócić się od udzielenia pomocy któremuś z nich. I nie jest to kwestia jakiejś ponadnormatywnej wrażliwości. Jestem przekonany, że większość ludzi mogących zobaczyć z bliska to co ja, zrobiłaby tak samo.
Józio (Joseph) ma osiem lat. Jego historia jest podobna do historii wielu innych dzieci. Ma tylko ojca, to starszy umierający człowiek. Żyli na ulicy. Ojciec Józka czując, że umiera, prosił Siostry o znalezienie rodziców Adopcji Serca. Po jego śmierci nikt nie zainteresowałby się losem chłopaka. Takich dzieci w Afryce są miliony. Nie mają absolutnie nic. Domu, łóżka, butów, może jakiś jeden łachman na sobie. Józio chodzi do szkoły.
- Wysłałem do niego list, czekam na odpowiedź - przyznaje pan Zbigniew, adopcyjny tata Josepha.
To trwa czasami długo, ale dzieci bardzo czekają na takie listy. Można je pisać po polsku. Maitri tłumaczy na francuski i przesyła dalej.
Na misji w Kamerunie
Parafia Mbang. Tutaj, w jednym z ośrodków ruchu Maitri, Siostry pełnią swoją posługę. To kameruńska dżungla. Tamte warunki życia są skrajnie trudne lub, jak mówi siostra, "prawdziwie misyjne": życie przy lampach naftowych, brak bieżącej wody, skrajna nędza mieszkańców, niedostatek środków na działalność misji. Z tym na co dzień borykają się Siostry. Prowadzą we własnym zakresie Adopcję Serca obejmującą około 50 dzieci wspieranych przez polskie rodziny.
Rwanda
Zgromadzenie Sióstr od Aniołów podjęło misje w Rwandzie ponad 20 lat temu. Prowadzą Ośrodek Zdrowia oraz funkcjonujące przy nim: ośrodek dożywiania, pracownię haftu, kroju i szycia. Organizują też pomoc dla sierot przebywających w rodzinach zastępczych. Ale to nie wystarcza...
Jest wielu chorych, którym nie mogą pomóc. Brakuje sprzętu i lekarzy.
Kolejna - parafia Kabuga.
- Praca tam to wiele radości, ale i cierpienia - mówią misjonarze.
Utworzona 1 czerwca 2003 roku. Kabuga jest oddalona od stolicy kraju, Kigali, o 20 kilometrów.
- Warunki tutaj, są wprost doskonałe w porównaniu z innymi parafiami. Mamy wodę, choć rzadko, prąd, no i dobre drogi. Na terenie parafii mieszka ponad 33 tysiące ludzi. Do obsługi parafii jest nas trzech - dwóch księży i diakon. Polak, Kongijczyk i Rwandyjczyk - opowiada ks. Antoni Myjak, który od wielu lat żyje na misji.
Parafia jest typowym zlepkiem ludzi. Przyszli tutaj po wojnie w roku 1994, i to niemal ze wszystkich stron: z Kongo, Burundi, Tanzanii, Ugandy, z innych części Rwandy. Borykają się z wieloma problemami.
- Ludzie tutaj są biedni, nie mają za co wykształcić swoich dzieci - relacjonuje ks. Antoni Myjak. - Nie mają też pieniędzy na leczenie. Większość dzieciaków nie chodzi do szkoły. Ze względu na wojnę wiele z nich rozpoczęło szkołę z dużym opóźnieniem. Są tam osoby, które mają po 25 lat, a jeszcze uczą się w szkole średniej.
Adopcja Serca to moralne zobowiązanie do indywidualnego lub zbiorowego patronatu nad sierotą lub ubogim, głodującym dzieckiem w Trzecim Świecie (głównie w Afryce Środkowej).
Aby objąć patronatem konkretne dziecko w szkole podstawowej, średniej lub w szkole życia, należy przysłać na adres Ruchu Maitri wypełnioną deklarację przystąpienia do wybranego programu. Po otrzymaniu kwoty odpowiadającej 3 miesięcznej opłacie dla danego programu pomocy dziecko jest przypisywane do ofiarodawcy. Środki przekazywane są przez polskich misjonarzy bezpośrednio do dzieci lub ich opiekunów.
Można również wspierać wyłącznie anonimowe dzieci w ośrodkach dożywiania wpłacając dowolne kwoty.
Pomoc ma cztery formy:
- Szkoła Podstawowa - miesięczna wpłata rodzica adopcyjnego to równowartość 15 USD + 3 zł (koszty administracyjne),
- Szkoła Średnia - miesięczna wpłata rodzica adopcyjnego to równowartość 21 USD + 3 zł (koszty administracyjne),
- Szkoła Życia - miesięczna wpłata rodzica adopcyjnego to równowartość 17 USD + 3 zł (koszty administracyjne),
- Dożywianie - dowolne jednorazowe wpłaty na anonimowe dziecko.
( http://pomorska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20070608/REPORTAZ/70607021)
szczegóły jak u organizatora pomocy http://www.maitri.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=85&Itemid=59
jak inaczej można pomóc tym młodym ludziom http://www.pomocglodnym.pl